Przegląd #6 Filmowe propozycje na Święta
Mój ulubiony świąteczny film nie ma nic wspólnego z Bożym Narodzeniem. To “Ścigany” z Harrisonem Fordem – po raz pierwszy obejrzany w Wigilię lata temu, na stałe zrósł się ze wspomnieniem rodzinnego domu, obrazem krzywej sosny w dużym pokoju i rodziców pochrapujących na kanapie.
Być może o to właśnie chodzi w dobrym świątecznym filmie – nie o lampki, ale wspomnienia, o przywołanie emocji z czasów bardziej niewinnych, momentów, gdy czuliśmy się możliwie bezpiecznie.
To powiedziawszy, przechodzę do filmowej wyliczanki świątecznej, której nie ułożyłam z bezpiecznych historii, przynajmniej w większości. Ma ona jednak – tak mi się przynajmniej wydaje – spore walory rozrywkowe.
A rozrywka jest czymś, czego nie powinniśmy sobie odmawiać w Święta.
POLECENIA TYGODNIA
Christmas Bloody Christmas, reż. Joe Begos (cda premium, polsat box)
Bardzo się cieszę, że ten film wreszcie pojawił się w streamingu i że mogę go już oficjalnie polecać (obejrzałam w zeszłym roku, obejrzałam i w tym, pewnie obejrzę też w przyszłym). Co prawda, dostępny jest jedynie z lektorem, a ten trochę za bardzo wtrynia się w wartki dialog, ale nic to – głos lektora również jest czymś, co może kojarzyć się ze Świętami.
Zaznaczę od razu: Christmas Bloody Christmas jest slasherem i to krwawym. Wyrwane kończyny i zmiażdżone wnętrzności (a także seks i przekleństwa) stanowią ważną część zabawy (aczkolwiek nie najważniejszą). To także film, w którym mordercą jest stylizowany na Terminatora robo-Święty Mikołaj. Jednocześnie to rzecz napisana z imponującą swobodą: ma fantastyczny rytm, flow i dialog, przypomina w tym rockandrollową wersję Przed wschodem słońca (przynajmniej na początku). Ma też świąteczną atmosferę, śnieżną i rozświetloną lampkami, która jednocześnie nie jest atmosferą domowego ciepełka. To rzecz kumpelska: tutaj rodziną są przyjaciele, własna ekipa. Bo to z przyjaciółmi najlepiej dyskutuje się o filmach i muzyce, celebrując przy tym swoją niezależność, swoją dorosłość.
Przeurocza jest para głównych bohaterów, Tori i Robbie, którzy – nim wystartuje masakra – włóczą się zimowymi alejkami małego miasteczka, wykłócając o różne rzeczy, nawijają i nawijają, a jest między nimi nienachalna, erotyczna chemia. Tori to zresztą jedna z fajniejszych final girls w historii: laska ma swój biznes, pasję, swoje potrzeby, za które nie przeprasza, ale z naturalną łatwością je zaspokaja, jest szczera i bezpretensjonalna. Wyróżnia ją zwłaszcza własne zdanie, które jest tutaj ekwiwalentem autonomii i siły. Niepokorna dziewczyna, otwarcie wyrażająca na równi ciekawe i niepopularne opinie (i niesnobistyczne!), ma wszelkie predyspozycje, żeby przetrwać.
Pięć diabłów, reż. Léa Mysius (nowe horyzonty, canal+, play now)
To nietypowy film świąteczny, jednocześnie napięty i melancholijny, złowrogi i pozytywny, zapatrzony w amerykańskie wzorce, ale też bardzo francuski. W zeszłym roku napisałam recenzję Pięciu diabłów (do przeczytania tutaj). Poniżej cytuję fragment:
Przyszło mi do głowy jeszcze jedno, dość nieoczywiste powiązanie – baśniowe kino Tima Burtona i jego osobliwa obsesja na punkcie świąt. Edward Nożycoręki (1990), podobnie jak dzieło Mysius, rozgrywa się w okolicach Bożego Narodzenia, ale nie jest filmem stricte świątecznym. Oba dotyczą relacji rodzinnych, rozgrywają się w mieścinach u zbocza gór – w obu inność budzi u zapienionych mieszkańców wrogość, ta z kolei powoduje tragedię.
Choć ulice mienią się od migoczących dekoracji, reżyserka nie jest zainteresowana budowaniem klasycznie świątecznej atmosfery. Uroczystości wigilijne przynależą do tradycjonalistycznego porządku, który ona radykalnie podważa – pali choinkę, rozbija rodzinę, sieje zamęt przed Gwiazdką. Wszystko po to, by przywrócić światu naturalną harmonię – wolną od wykluczających tradycji, zastygłych struktur społecznych i przyciasnych ról. W tak rozumianą naturalność wpisuje się queerowość tej historii i ukryte w niej skrzętnie uczucie, wyłamujące się z powszechnie absorbowanych wzorców i życiowych scenariuszy, a więc społecznie tłumione.
Legenda, reż. Ridley Scott (prime video, rakuten)
Niedawno grali w kinach Napoleona Scotta, ja w czasie Świąt proponuję wrócić do jego wczesnego filmu – Legendy, odrzuconej przez krytykę i widownię ambitnej porażki, ale też bajki jakoś niezwykłej (choć prostej), sensualnej, szumiącej lasem, pachnącej przygodą, opowiedzianej z pompatycznym rozmachem i wyczuciem obrazu. W Legendzie nie ma Świąt, jest za to groźba wiecznej zimy (brrr). Jest Książę Ciemności i niewinna (beztroska, przez co też nieodpowiedzialna) księżniczka, zakochane elfy i skrzywdzone jednorożce, dobrzy wiejscy ludzie i wstrętne gobliny, które planują zgładzić całą tę “obrzydliwą dobroć” (a poza tym mówią wierszem, co mnie zawsze rozczula).
- Czy twoje serce jest czarne i pełne nienawiści?
- Czarne jak północ, czarne jak smoła, żadne zło dorównać mu nie zdoła!
Synalek, reż. Joseph Ruben (megogo)
Jeśli macie już dość Kevina samego w domu, obejrzyjcie Synalka. Albo wróćcie do niego, jeśli widzieliście go tylko w dzieciństwie. Nie jest to film świąteczny, ale jest w nim wystarczająco zimno i śnieżnie, by przymknąć na ten szczegół oko. Tyle że należałoby go uznać bardziej za rodzinny horror niż familijną komedię, ale to też zależy… Ja na przykład na Synalku sporo się śmieję: po latach widzę tę historię, jako okrutne przepisanie narracji coming of age, gdzie chłopacka przygoda “przy torach” przyjmuje nieoczekiwany obrót, bo kompan zabaw okazuje się psychopatą (zło ma tak naprawdę oblicze Macaulaya Culkina). Ale jest też w tym sporo gatunkowego żartu, grubych konturów, świadomego kiczu, dla niepoznaki podawanego ze śmiertelną powagą (nie dziwi, że Ruben nakręcił wcześniej Ojczyma, a i Sypiąc z wrogiem ma bulwarowy posmak).
I jeszcze jedno. Scenariusz do Synalka napisał Ian McEwan, co samo w sobie jest ciekawe.
Aż do śmierci, reż. S.K. Dale (polsat box go)
Kiepskie recenzje w przypadku filmu, jak ten, są więcej niż pewne. Rzecz silnie zakorzeniona w b-klasie, niewyszukana i survivalowa, z główną rolą Megan Fox, której uroda jest tak ostentacyjna i lodowata, że wydaje się wręcz wygenerowana komputerowo (co prowokuje pewien konkretny rodzaj uprzedzeń, zwłaszcza, że Fox nie zabiega tu o sympatię, gra kobietę stłamszoną, skrzywdzoną). Jest to też historia, która ewoluuje w nieoczekiwanym kierunku, nieustannie się zmienia, nabiera tempa, zaskakuje co najmniej kilka razy. Gdzieś przy finale orientujesz się, że od jakiegoś czasu świetnie się bawisz i gorąco kibicujesz bohaterce, która z niezwykłą determinacją walczy o przetrwanie w zimowym domku na odludziu.
Hawkeye, serial (Disney+)
Polecanie Marveli jest już chyba passe, a jednak Hawkeye to jedna z tych marvelowskich produkcji, którą warto nadrobić, zwłaszcza gdy pojawia się potrzeba jakiejś gładkiej, miodnej narracji, angażującej i podnoszącej na duchu. W odróżnieniu do wielu Marveli nic się tu nie wysypuje, nie zamula, akcje mają odpowiednie napięcie, stawkę, są zabawne.
Przepisane zostają role mentora i uczennicy. Mentor nie przestaje być mentorem, idolem młodej bohaterki (na podobieństwo idoli, jakich na przestrzeni dekad miewały dziewczynki – mało przecież było kobiecych wzorców w kinie akcji, śledziłyśmy głównie działania “wspaniałych facetów”), ale jego rola zostaje przyjemnie nadszarpnięta. Hawkeye jest niesympatycznie naburmuszony, a jego szorstki "urok" macho nie jest idealizowany, jak w wielu wcześniejszych historiach tego typu. Kate Bishop ma za to odpowiednio dużo ironii, entuzjazmu i zna się lepiej na współczesnym świecie niż jej partner. Dochodzi do pokoleniowej wymiany doświadczeń.
A poza tym są Święta.
PS. Myślę, że występujący tu Piotr Adamczyk ma predyspozycje, żeby zagrać w jakimś dresiarskim filmie Refna.
Powrót Batmana, reż. Tim Burton (prime video, rakuten, canal+, player)
Powrót Batmana to film antyświąteczny i antyrodzinny, czy może raczej film arcyświąteczny, ale skierowany do widowni złożonej z samotników, outsiderów, wyrzutków i dziwaków. Burton to anarchista przy wigilijnym stole. Nie kryje się ze swoją fascynacją Bożym Narodzeniem, ale też chętnie przechwytuje i podważa bożonarodzeniowe symbole. Odmieńcy w jego filmach (także w tym) ekscytują, są ciekawsi niż “normalni ludzie”, nawet Pingwina żal, gdy jego obłe ciało ostatecznie niknie w kanałach. Między pokiereszowanymi odludkami, Seliną Kyle i Brucem Waynem, zawiązuje się nić porozumienia. Jest ten ładny moment, w którym, zamiast walczyć, grzeją się przy kominku, zaglądają sobie w oczy, zdradzają sekrety. W końcu są Święta.
To jeden z moich ulubionych filmów ever.
Więcej mówiłam o nim w odcinku podcastu o Kobiecie Kot, który serdecznie polecam.
Dziwne dni, reż. Kathryn Bigelow (cda)
„W Dziwnych dniach jest coś irracjonalnego, psychopatycznego, coś, co kompletnie wymknęło się spod kontroli rozumu” – pisała krytyczka Maria Kornatowska. To prawda, chociaż warto dodać, że jest w nich również sporo nadziei. Ambitne dzieło neo-noir zaliczyło w swoim czasie komercyjną klapę. Od niedawna jest jednak odzyskiwane i odczytywane na nowo. Słusznie, bo to jeden z najlepszych filmów do obejrzenia na koniec roku (finał rozgrywa się w sylwestrową noc, jest potężny i wzruszający).
O Dziwnych dniach szczegółowo opowiadałam w osobnym odcinku podcastu. Również polecam!
To wszystko w tegorocznym świątecznym newsletterze :)
Serdecznie Was pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego na Święta! Zdrowia, spokoju i udanych seansów.
Dorota